Pan Mann pisze książkę
- Szczegóły
- Nadrzędna kategoria: Kadra po szychcie
Można stwierdzić, że Wojciecha Manna każdy zna lub przynajmniej każdy wie o kim mowa. Redaktor telewizyjny, a głównie radiowy na muzyce zna się jak mało kto, a ta w tej opowieści odgrywa ważną rolę.
„Rockmann” to niespiesznie snująca się historia o stawianiu pierwszych kroków w radiu, telewizji i na różnych festiwalach w roli konferansjera. Jest też o winylach, atmosferze muzycznej PRL-u lat sześćdziesiątych i lat późniejszych. Redaktor Mann nie zanudza nas historiami z polityką i styropianem w tle choć miałby wiele w tym temacie do powiedzenia. Zamiast powagi jest lekki język opowiadania i oszczędność szczegółów. Oszczędność nie jest tu, rzecz jasna, zarzutem. Jeśli ktoś widywał programy telewizyjne prowadzone przez autora lub słuchał jego audycji to owa cecha jest niezwykle charakterystyczna i wyjątkowo dobrze brzmi.
Także autor książki i redaktor Trójki to w stu procentach te same osoby. Czytając wierzymy, że redaktor Mann jaki jest w radiu i na papierze i w tym drugim nikogo nie chce udawać. Mimo wielu anegdot obyczajowych nie można przypisać tej książce miana zwierciadła czasów o których traktuje, jest raczej subiektywnym spojrzeniem na rozrywkę, przy okazji okraszonym ciekawymi szczegółami. Dobry humor i ironia, nawet do własnych dokonań (literackich) to częste elementy w „Rockmannie”, podobnie jak dystans w stosunku do spraw, które się zrobiło lub które zdarzały się (wszystkie oczywiście przy dużym wkładzie redaktora).
W tej opowieści pojawia się wiele nazwisk muzyków, redaktorów telewizyjnych, artystów wplatanych w ciekawe sytuacje, ale na szczęście nie wpadamy w zawiły gąszcz postaci. Co kilkanaście stron pojawiają się także rankingi ulubionych filmów muzycznych, coverów, ale także wyliczenia okropności muzycznych. Z niektórymi rankingami trudno się nie zgodzić.
Brakuje w tej książce wyraźnego zakończenia, nawet lekko snującej się opowieści potrzeba znacznego spuentowania, chyba, że nie chce się tej opowieści kończyć na jednym tomie. Końcowa myśl książki stanowić może podsumowanie rozważań, a hasło „triumf rock and rolla nad biurokracja” w zgrabny sposób mówi o zwycięstwie wolności, młodości nad betonem szarego PRL-u. Wojciech Mann prowadzi nas przez korytarze zawiłości branżowych, by w końcu wprowadzić na unikalny koncert, zaprezentować płytę czy wywalczyć kilka świetnych dźwięków. Szkoda tylko, że tak szybko tam opowieść się kończy. Przez „Rockmanna” przechodzi się sprawnie i lekko, dając się porwać tonacji wypowiedzi. Lekka i wdzięczna lektura na zimowe wieczory dla fanów (i nie tylko) Wojciecha Manna.
Mateusz Strużek