Porozumienie, które 25 września podpisali związkowcy i delegacja rządowa, było potrzebne obydwu stronom. Rząd Prawa i Sprawiedliwości do tej pory nie musiał się mierzyć ze strajkami górniczymi i chciał za wszelką cenę uniknąć eskalacji protestów. Natomiast strona społeczna, podobnie jak cała branża, znalazła się pod ścianą i nie mając wyjścia musiała podjąć rozmowy o wygaszaniu kopalń.

I choć sygnatariusze mówili o gorzkim kompromisie, to jednak dało się wyczuć wyraźne tony triumfalizmu. Mimo że związkowcy zgodzili się na zamknięcie kopalń, to na bardzo korzystnych zasadach. Cały proces ma być rozłożony na blisko 30 lat, więc jeśli ktoś teraz znajdzie zatrudnienie w górnictwie, to teoretycznie powinien w kopalni spokojnie pracować aż do emerytury. Branża ma być dotowana z budżetu państwa, a gwarancje socjalne mają dodatkowo wzmocnić górnicze urlopy i odprawy.

Sęk w tym, że całe porozumienie wygląda ładnie tylko na papierze, natomiast może się okazać, że w praktyce nigdy nie wejdzie w życie. Najwięcej wątpliwości budzi kwestia dopłacania do funkcjonowania nierentownych kopalń, czyli subwencjonowania branży węglowej z budżetu państwa. To w obecnych realiach, kiedy jesteśmy członkiem Unii Europejskiej, nie jest po prostu możliwe. W porozumieniu ten problem zasygnalizowany jest dosyć lakonicznie i wskazuje jedynie na konieczność aprobaty takiego rozwiązania przez Komisję Europejską. „Porozumienie wchodzi w życie z dniem uzyskania zgody Komisji Europejskiej na pomoc publiczną, w tym na dopłaty do bieżącej produkcji dla sektora górnictwa węgla kamiennego” – napisano w 12 punkcie dokumentu. Brzmi to, jakby to była zwykła formalność, choć uzyskanie takiej zgody będzie niezwykle trudne.

– Byłbym bardzo zaskoczony, gdyby Komisja Europejska, przy tak dużym porozumieniu społecznym, przy zgodzie społecznej na likwidację górnictwa, powiedziała „nie”. Zakładam, że podobnie jak w Niemczech, w Polsce będzie to też możliwe – przekonywał na antenie Radia TOK FM wiceminister MAP Artur Soboń.

Czy tak się rzeczywiście stanie – czas pokaże, choć dziś trudno wyobrazić sobie, że unijne kraje w momencie, kiedy słyszymy o przyspieszaniu Zielonej Rewolucji i zwiększaniu celu klimatycznego, zgadzają się na dopłacanie do produkcji węgla przez kolejne trzy dekady. Przypomnijmy, że nawet wcześniej dopłacanie do bieżącej produkcji kopalń było możliwe do 2018 r. i dotyczyło jedynie tych zakładów, które mają w perspektywie najbliższych miesięcy zostać zamknięte (chodziło o kopalnie Kazimierz-Juliusz i Makoszowy).

Jest jeszcze druga strona medalu, czyli akceptacja takiego rozwiązania przez polskie społeczeństwo. Biorąc pod uwagę coraz gorszą prasę branży górniczej i coraz bardziej spolaryzowane i skłócone społeczeństwo, trudno sobie wyobrazić, że ludzie zaakceptują wydatki liczone w miliardach, które każdego roku musiałyby płynąć na utrzymywanie kopalń.

– W Polsce nie decydowałbym się na takie rozwiązanie, poza subwencją dla likwidacji kopalń. Można dawać pieniądze, żeby przeżyć, albo żeby zamknąć zakład. Wolałbym, aby nie dopłacano nam za przeżywanie, bo atak społeczny w Polsce będzie tak olbrzymi, że ani związkowcy i górnicy, ani rządzący tego nie wytrzymają – uważa b. wiceminister gospodarki Jerzy Markowski.

Kolejną wątpliwość budzi perspektywa funkcjonowania górnictwa do 2049 r. Od razu trzeba doprecyzować, że chodzi tutaj o kopalnie wydobywające węgiel energetyczny, należące do Polskiej Grupy Górniczej oraz Bobrek z Węglokoksu. W dokumencie nie ma ani słowa o trzech zakładach Taurona Wydobycie. Oprócz tego trzeba pamiętać, że węgiel energetyczny kopie także radząca sobie całkiem dobrze lubelska Bogdanka oraz w niewielkim stopniu (ok. 20-25 proc. wydobycia) kopalnie Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Dlaczego to tak istotne? Dlatego, że wszystko wskazuje na to, że biorąc pod uwagę rozpędzającą się transformację energetyczną już za kilka lat okaże się, że węgla energetycznego na rynku może być za dużo. W 2019 r. energetyka zawodowa w Polsce zużyła niewiele ponad 36 mln t węgla, ale już w 2040 r. (zgodnie z prognozą zawartą w kolejnym projekcie Polityki energetycznej Polski 2040) zapotrzebowanie zmniejszy się o ponad dwie trzecie. W praktyce oznaczałoby to, że na rynku już za 20 lat nie będzie miejsca dla żadnej kopalni PGG.

Porozumienie zapowiada co prawda, że „ostateczny kształt Polityki energetycznej Polski uzależniony będzie m.in. od treści Umowy Społecznej regulującej funkcjonowanie sektora górnictwa węgla kamiennego”. To oznaczałoby, że czeka nas kolejny już zaktualizowany projekt PEP stworzony w oparciu o umowę wypracowaną ze stroną związkową. Jednak ostatnie kilka lat pokazało, że rządowe plany, strategie i prognozy to jedno, a rzeczywistość całkiem co innego. Rozpędzona transformacja energetyczna jest faktem i cały czas dokonuje się równolegle i po cichu wbrew rządowym deklaracjom, a głównym regulatorem jest tutaj rynek kształtowany przez opłaty emisyjne.

Porozumienie zakłada także inwestycje w niskoemisyjne technologie węglowe, obejmujące m.in. zgazowanie węgla i wychwytywanie CO2. To bardzo ambitne plany, ale niezwykle ciężko będzie pozyskać na nie finansowanie, bo coraz więcej instytucji finansowych nie chce mieć nic wspólnego z węglem.

źródło: nettg.pl, autor: Jacek Madeja