korona KAJCzekanie na wynik testu na obecność koronawirusa może przekształcić się w koszmar. Górnicy bali się nie tyle o siebie, co o najbliższych: dzieci, żony, rodziców. Tysiące telefonów do sanepidów, zaginione wyniki albo źle pobrane próbki. Na szczęście w zdecydowanej większości te historie kończyły się happy endem, ale wspomnienie strachu zostanie z nimi na zawsze.

Robert (imię zmienione), górnik z kopalni Murcki-Staszic, 21 kwietnia dowiedział się, że koledze, z którym pracował, wyszedł dodatni test na koronawirusa.

– Skierowano mnie na kwarantannę. 2 maja okazało się, że na szczęście jestem „ujemny”, więc wróciłem do pracy. 22 maja ponownie mnie przetestowano. W oczekiwaniu chodziłem do pracy. Po czterech dniach dowiedziałem się, że mój wynik jest „niejednoznaczny” i zabroniono mi przychodzić na szychtę – opowiada.

W kopalnianym sztabie poinformowano go, że sprawa zostanie przekazana do sanepidu. Ma więc siedzieć w domu i czekać na telefon.

– Nie chciałem brać L4, bo trzeba go odrabiać, zaś postojowe to grosze, a ja mam rodzinę na utrzymaniu i kredyt do spłacenia. Na szczęście miałem zaległy urlop. Dni mijały, a z sanepidu nikt nie dzwonił. Zacząłem więc sam wydzwaniać. Po chyba tysięcznym razie w końcu odebrała jakaś kobieta. Wyjaśniła, że wynik niejednoznaczny oznacza tylko tyle, że źle zrobiono mi wymaz. Prawdopodobnie patyczek był zbyt suchy. Trzeba wszystko powtórzyć. Słowem, zmarnowałem 8 dni urlopu. Po interwencji w sztabie kopalni zrobiono mu drugi test.

– Wynik miał być po dwóch dniach, ale nawet tam jeszcze nie dzwoniłem, bo zawsze najwcześniej jest przynajmniej po czterech. Wkurza mnie ta niepewność. Żona chodzi do pracy normalnie, ja też nie mam zakazu opuszczania domu. Tylko do pracy nie mogę wrócić, dopóki nie dostanę zaświadczenia, że jestem zdrowy. Czuję się dobrze, ale nigdy nie wiadomo, czy akurat nie przechodzę choroby bezobjawowo – podsumowuje.

Grzegorzowi (imię zmienione), górnikowi z kopalni Murcki-Staszic, pobrano wymaz tak, jak pozostałym kolegom, którzy mieli kontakt z zakażonymi.

– To było 11 maja. Każdego dnia dzwoniłem po wynik. W końcu dowiedziałem się, że wyniki moje i jeszcze innych kilkudziesięciu kolegów zostały po prostu zgubione przez sanepid. Kolejne badanie i dopiero 20 maja przyszła informacja, że jestem zdrowy. To było 10 dni strachu o żonę i syna. Nie chciałbym tego jeszcze raz przechodzić – podkreśla Grzegorz.

Tyle szczęścia nie miał Adam Henkelman, także górnik z Murcek-Staszica. Pracował na oddziale 01, w ścianie 108, gdzie była duża rotacja.

– Moja szychta była na rano i co tydzień skład się zmieniał, dochodziły nowe osoby. To musiało się źle skończyć. I dlatego wirus nas dopadł – opowiada.

16 kwietnia po robocie zadzwonił do niego kierownik: – Miałeś kontakt z przodowym z oddziału G1, który ma dodatni wynik. Idziesz na kwarantannę – usłyszał.

– Ten kierownik i mój sztygar też okazali się pozytywni. Umówiłem się na badanie w szpitalu w Chorzowie. Byłem zdziwiony, jak szybko poszło. Po 40 godzinach już wiedziałem, że to mam. Kazali mi się izolować, a żonę i dzieci objęli kwarantanną – wspomina Adam.

Jego koledzy, zwłaszcza z kopalń obsługiwanych przez sanepid w Gliwicach, nie mieli tyle szczęścia.

– Zagubione wyniki, niedotrzymywanie terminów to tam norma. Jeden z kolegów już 45. dzień siedzi w domu i dalej nie wie, co z nim będzie. Inny kolega z żoną na wymazobus czekali 18 dni. W Katowicach jakoś to jeszcze działa. Rozmawiałem z tymi paniami z sanepidu, są zmęczone, rozgoryczone, bo się nie wyrabiają. Jest ich za mało. Zarzucono je górą roboty – mówi górnik.

Adam w izolacji był 32 dni. Żonę i dzieci też przetestowano. Wyniki wyszły ujemne. On początkowo czuł się dobrze. Potem pojawił się ból głowy, lekki ból mięśni, brak apetytu i gorączka.

– Tak przez pięć dni. Nie było źle. Lekarz mi powiedział, że teraz mam tyle przeciwciał, że na pewno długo tego ponownie nie złapię. Najgorsze było to, że rodzina – choć ujemna – cały czas była ze mną w domu. Co prawda, starałem się izolować, po prostu zamknąłem się w pokoju, ale strach był, zwłaszcza o dzieci – mówi Henkelman.

W Sośnicy, w Gliwicach, górnikowi na kwarantannie zmarła matka. W odosobnieniu, oczekując na wyniki wymazu, był już miesiąc. Prosił o zniesienie zakazu opuszczania domu, bo musiał zorganizować pogrzeb. Inni mimo zakończenia oficjalnej kwarantanny nie mogli się dodzwonić do sanepidu i uzyskać informacji o wynikach wymazu, któremu zostali poddani. Powrócić do pracy mogą dopiero, kiedy dwa kolejne testy wykażą negatywny wynik.

źródło: nettg.pl, autor: Aldona Minorczyk-Cichy, fot.: Kajetan Berezowski