maska MDOd naszego wejścia do wyrobiska minęło może kilkanaście minut. Po informacji zastępowego o tym, że atmosfera jest niezdatna do oddychania, miałem na twarzy maskę i każda minuta ciągnęła się w nieskończoność.

Na wizjerze maski skraplał się pot i widziałem coraz mniej. Z każdym kolejnym wdechem miałem wrażenie, że jest coraz mniej tlenu.

Po przepiłowaniu ręczną piłą drewnianego klocka zaczął się prawdziwy kryzys, a i tak pomagali mi ratownicy. Widziałem przed sobą coraz węższe, w dodatku biegnące pod górkę wyrobisko. Czułem, że muszę zdjąć maskę i zaczerpnąć normalnego powietrza. Przestałem przejmować się tym, że na końcu czeka na nas poszkodowany. Zacząłem myśleć tylko o sobie i na szczęście mogłem to zrobić. Poszkodowanym był 85-kilogramowy manekin, a atmosfera jednak była zdatna do oddychania. Akcja, w której uczestniczyłem wraz z dwoma dziennikarzami z radia i telewizji, była akcją ćwiczebną. Do udziału w niej zaprosili nas ratownicy z Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu. Zdjąłem więc maskę i czułem, że przegrałem z gruntownie odnowionym wyrobiskiem ćwiczebnym w podziemiach CSRG.

Próbowaliśmy jeszcze pociągnąć za sobą nosze, ale w końcu wyręczyli nas w tym ratownicy. Oni, w przeciwieństwie do nas, nie mieli na plecach lżejszych wersji aparatów i nie zdjęli masek. Mówiąc szczerze, nie spodziewałem się, że wytrzymam. Moja porażka nie była dla mnie żadnym zaskoczeniem. Biegam, rekreacyjnie uprawiam różnego rodzaju sport i uważam się za osobę o przyzwoitej kondycji. Tego, co przeszliśmy w CSRG, nie da się jednak porównać do żadnej popularnej dyscypliny. Nie było biegania, podnoszenia ciężkich przedmiotów, nie było nawet presji czasu, która przecież w prawdziwej akcji jest kluczowa. Musieliśmy tylko doczołgać się do poszkodowanego, zabezpieczyć go i wydostać. Pokonaliśmy kilkadziesiąt metrów, w komfortowej temperaturze, przyjemnym oświetleniu i widoczności. Wystarczyło jednak, żebym miał dość.

Dla przykładu, ratownicy, którzy brali udział w zeszłorocznej akcji w Zofiówce, musieli pokonać ponad 200 metrów w wyrobisku, które momentami miało kilkadziesiąt centymetrów prześwitu. Ich jedynym źródłem światła były lampki na hełmach, dokuczała im woda i wysoka temperatura. Jeśli natrafiali na miejsca z atmosferą niezdatną do oddychania, jeden wdech bez maski oznaczał śmierć. Co jakiś czas odczuwali wstrząsy wtórne.

Kiedy w miniony piątek skończyliśmy ćwiczenia, najdobitniej dotarło do mnie, że ratownik podczas akcji nie może zwątpić. Po prostu nie może. Nie wolno mu spanikować, uznać, że nie ma już siły, że jednak zmienił zdanie i zawraca. Uważam się za człowieka racjonalnego i opanowanego. Kiedy w piątek w najbardziej kryzysowym momencie wyobraziłem sobie jednak, że nie są to ćwiczenia, że są sytuacje, w których górnik czuje się tak jak ja, albo nawet gorzej i nie może powiedzieć „mam dość, kończę i wychodzę”, dotarło do mnie, jak łatwo może się złamać ludzka psychika. Ciało można wytrenować. Są sportowcy, którzy kondycją przewyższają pewnie nawet najlepiej wyćwiczonych ratowników górniczych, ale po mojej wizycie w CSRG zrozumiałem to, co niby wszyscy wiedzą, ale nie każdy chyba pojmuje. Dotarło do mnie, że najważniejszą cechą ratowników górniczych jest ich charakter, ich stalowe nerwy. Nie wiem, czy człowiek się z tym rodzi, czy po prostu tak kształtuje ich świadomość, że służba, którą wykonują, polega na ratowaniu życia. Wiem natomiast, że gdybym kiedykolwiek, nie daj Boże, znalazł się w sytuacji, w której ktoś miałby ratować moje życie, chciałbym, żeby byli to oni.

źródło: nettg.pl, autor: Bartłomiej Szopa, fot.: Maciej Dorosiński

ZWIĄZEK ZAWODOWY "KADRA"
KWK "CHWAŁOWICE" W RYBNIKU

ul. Przewozowa 4, 44-206 Rybnik
KRS: 0000000306
NIP: 642-256-54-66
REGON: 273939056