Ratować górnictwo pieniędzmi podatników?
- Szczegóły
Rządowa pomoc dla kopalni Kazimierz-Juliusz zaogniła jeszcze dyskusje wokół kwestii "Co dalej z polskim górnictwem?". Dominują głosy krytyczne w rodzaju znów "ryba" a nie "wędka" czy doraźne klajstrowanie, a nie strategia. Stanowisko, bezpośrednio i w expose- zajęła premier Ewa Kopacz. Czy ostatnie wydarzenia w sosnowieckiej kopalni sprowokują generalne zmiany?
Przypomnijmy, że sobotę, 27 września, rząd dał gwarancje przedłużenia działalności Kopalni Węgla Kamiennego Kazimierz-Juliusz w Sosnowcu. Zakład przejmie Spółka Restrukturyzacji Kopalń. W tym celu zostanie dokapitalizowana ze środków budżetowych w kwotą 100 mln zł.
W środę, podczas posiedzenia sejmowej komisji ds. energetyki, okazało się jednak, że całkowity koszt wygaszania wydobycia może sięgnąć 280 mln zł. 120 mln pójdzie na pokrycie długów kopalni, a 160 mln na proces jej likwidacji.
Wśród długów kopalni pokaźną część stanowią zobowiązania wobec ZUS - 28 mln zł, zaległe pensje, odprawy i dodatki urlopowe - 22 mln zł oraz obciążenie mieszkań zakładowych - 17 mln zł.
Przykrywanie problemu czy brak alternatywy?
Żadnych korzyści w doraźnym dotowaniu kopalni przez budżet państwa nie dostrzega prof. Leszek Balcerowicz. - To pachnie przykrywaniem problemu. Istotą sprawy jest to, że ma się wpakować 100 mln złotych społecznych pieniędzy do kopalni, w której nie da się wydobywać bez strat. Drobna część tych pieniędzy mogła być zaproponowana górnikom na przeszkolenie, żeby byli w stanie podjąć pracę gdzie indziej. To przykład marnotrawienia społecznych pieniędzy. Taka pomoc jest niemoralna i nieefektywna - ocenił na antenie TVN24 były wicepremier i minister finansów. - Jeśli będzie więcej takich gestów, to polskie finanse publiczne będą zrujnowane - dodał.
Z takim postawieniem sprawy nie zgadza się prof. Marek Szczepański, socjolog z Uniwersytetu Śląskiego.
- Sądzę, że prof. Leszek Balcerowicz zbyt radykalnie podchodzi do tego złożonego problemu. On ocenia tę kwestię tylko pod kątem ekonomicznym. A powinien również uwzględniać kwestie społeczne - stwierdził prof. Marek Szczepański w rozmowie z wnp.pl.
- Przecież pojawia się podstawowe pytanie: co zrobić z taką masą ludzi, gdyby kopalnie upadły?! Obecnie nie mamy żadnej, ale to żadnej alternatywy na rynku pracy - dodał.
Jednocześnie przyznał, że dofinansowanie Kazimierza-Juliusza jest jedynie działaniem doraźnym, obliczonym na kilka do kilkunastu miesięcy. Nie rozwiązuje jednak w żaden sposób ogólnego problemu nierentowności polskiego górnictwa węgla kamiennego.
- Kryzys węglowy jest kryzysem globalnym. Trzeba się wziąć za górnictwo, trzeba przywrócić nadzór właścicielski nad branżą. Trzeba wreszcie wskazać kopalnie, które od lat generują straty - stwierdził socjolog, wtórując głosom licznych ekonomistów i polityków.
Zaznaczył przy tym, że zadanie to wymaga odwagi, której w ostatnich latach zdecydowanie brakowało po stronie rządu i zarządów spółek górniczych.
- Policzenie tego, ile kosztowałoby nas zlikwidowanie kopalń wraz ze skutkami społecznymi, jest potrzebne. To będzie rachunek bólu. Ale wiadomo, że utrzymać w całości obecnego stanu posiadania w polskim górnictwie się nie da - stwierdził prof. Marek Szczepański.
Jego zdaniem nie należy z góry wykluczać interwencjonizmu państwowego. - Ten interwencjonizm i aktywność państwa wydają się w przypadku górnictwa konieczne. Państwo musi być aktywne w przypadku tak istotnego dla całej gospodarki sektora - ocenił naukowiec.
Górnicy grupą specjalnej troski
Państwowa pomoc dla górnictwa nie może jednak liczyć na powszechne zrozumienie.
Świadczyć może o tym niedawna - emocjonalna, ale nie pozbawiona logiki - wypowiedź prezydenta Nowej Soli Wadima Tyszkiewicza, który w zdecydowany sposób skrytykował angażowanie budżetowych środków w ratowanie sosnowieckiej kopalni.
- Śląsk jest jednym z najbogatszych regionów w kraju. Skoro tam jest tak dobrze, to dlaczego tam jest tak źle? Dlaczego przez dziesięciolecia my, Polacy, dokładamy do niedochodowego górnictwa, dlaczego kolejne rządy ustępują przed argumentami siły? Tchórzostwo? Kupowanie sobie spokoju przed wyborami? - pyta prezydent Nowej Soli.
- Dlaczego my mamy się mierzyć z wolnym rynkiem, a górnicy nie? Czy dzieci górników mają inne żołądki, niż dzieci pracowników upadłych fabryk Odry czy Dozametu? - dodaje.
Zdaniem prof. Marka Szczepańskiego takie komentarze nie mogą dziwić.
- Mamy do czynienia z poczuciem niezawinionego upośledzenia w stosunku do górnictwa i Górnego Śląska. A po ostatnich wydarzeniach dotyczących kopalni Kazimierz-Juliusz głosy, że reszta Polaków z innych regionów musi dopłacać do górnictwa - dodatkowo się wzmogły - ocenia socjolog.
Jak podkreśla, nie można mieć jednak pretensji do samych górników, którzy walczą o miejsca pracy i zarobki.
Podobnego zdania jest Ludwik Dorn, poseł niezrzeszony zasiadający w sejmowej Komisji Gospodarki.
- Pojawił się moment zmiany rządu, pewnego osłabienia w sytuacji, kiedy można zrobić kłopot, bolesny kłopot. Oni (górnicy - przyp. red.) to wykorzystali i nie można tutaj mieć o to do nich pretensji - stwierdził polityk w rozmowie na antenie radiowej Jedynki.
Za to już wkrótce pretensje mogą może mieć nie tylko prezydent Nowej Soli, ale i pozostałe grupy zawodowe, które wzorem górników mogą coraz śmielej domagać się rządowego wsparcia. Zwłaszcza w obliczu zbliżających się wyborów.
- Do tej pory rząd nie chciał wchodzić w negocjacje mówiąc, że za sprawy funkcjonowania zakładów pracy odpowiedzialne są władze poszczególnych spółek - stwierdził w rozmowie z Polskim Radiem 24 dr Andrzej Anusz, politolog z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. - W krótkoterminowej perspektywie jest to sukces , natomiast w długoterminowej może otworzyć dalsze negocjacje z innymi grupami, które będą się domagały takiego samego traktowania, czyli negocjowania z przedstawicielami rządu.
- Mamy plaster, znieczulenie, zszycie rany, antybiotyk, ale jest niedobrze - podsumował sytuację w polskim górnictwie Ludwik Dorn.
Rząd widzi konieczność zmian
Z kolei wiceminister gospodarki Tomasz Tomczykiewicz oznajmił, że doraźne wydłużenie działalności sosnowieckiej kopalni nie oznacza wcale, że rząd będzie za wszelką cenę unikał zamykania nierentownych kopalń.
- Jeżeli możemy z dużą prawdopodobieństwa możemy powiedzieć, że mamy do czynienia z trwałą nierentownością, to dopłacanie do takich zakładów skutkuje zmniejszeniem nakładów na te kopalnie, w których ta rentowność jest. To otwarcie drogi dla konkurencji, która jest w stanie z tańszym węglem wejść na nasz rynek - powiedział Tomasz Tomczykiewicz.
Do problemów górnictwa odniosła się w swoim expose premier Ewa Kopacz. Według niej unowocześnienie i restrukturyzacja górnictwa należy do najistotniejszych zadań dla nowego rządu.
- Jedną z pierwszych decyzji, którą podjęłam, jest przyspieszenie prac nad ustawami, które w mądry sposób połączą trzy zasadnicze cele dotyczące bezpieczeństwa energetycznego Polski. Musimy chronić polskie górnictwo przed nieuczciwą konkurencją. Po drugie, nie ustanę w wysiłkach, by ta branża stała się wreszcie rentowna. Unowocześnienie i restrukturyzacja wiedzie do tego celu. Po trzecie, (...) polskie domy muszą być ogrzewane, a koszty energii nie mogą rujnować budżetów domowych - zadeklarowała pani premier.
Słowa Ewy Kopacz zawierają w sobie zapowiedź energicznych działań. Trudno jednak jeszcze powiedzieć - bo plany są (tymczasem?) ogólnikowe - czy się ziszczą. Tym bardziej, że owe "trzy zasadnicze cele" niełatwo pogodzić. Komuś bowiem, tak czy inaczej, trzeba na odcisk nadepnąć. Nie można tu zadowolić wszystkich. A zgniłe kompromisy raczej utrwalą niż zażegnają problemy.
Doświadczenie III Rzeczpospolitej uczy też, że wraz ze zbliżającymi się terminami wyborów paruje gdzieś po drodze polityczna odwaga. Oby tym razem było inaczej.
źródło: wnp.pl, autor: Paweł Szyguslki