marek szczepanskiPrzywileje to coś ponad wynegocjowane wynagrodzenie, zatem nie stanowią składników pracy. Jestem przekonany, że między zarządami a związkami zawodowymi będzie całkowita rozbieżność w definiowaniu tych pojęć - podkreśla w rozmowie z Trybuną Górniczą socjolog prof. dr hab. MAREK SZCZEPAŃSKI.

Przyjął Pan z zaskoczeniem wieści z państwowych spółek węglowych o tym, że trzeba ciąć koszty płacowe poprzez zawieszenie lub likwidację barbórek, trzynastek, czternastek, kredkowych, bo jest źle, ale jak się załogi zrzekną tego i owego, to będzie lepiej...
Wcale nie byłem zaskoczony tymi propozycjami, choćby dlatego, że pojawiły się we wszystkich trzech spółkach - JSW, KHW i Kompanii. Ba, nawet prywatna Bogdanka zamierza "uprościć system wynagradzania". Przy czym w KHW mówi się o zawieszeniu niektórych przywilejów, jak to określają jedni, albo składników wynagrodzenia, jak to nazywają inni. Te propozycje nie były dla mnie zaskoczeniem, dlatego że sytuacja finansowa tej wielkiej trójki jest bardzo trudna, więc menedżerowie szukają sposobów wyjścia z kłopotów...

Poprzez pozbawienie de facto części wynagrodzenia zatrudnionych w tychże spółkach? To skuteczna terapia?
Same takie działania nie zmienią zasadniczo na lepsze kondycji finansowej spółek, choć w grę wchodzą wielomilionowe oszczędności, poczynione choćby na deputatach węglowych. Trzeba radykalnych działań w sferze organizacji, funkcjonowania społecznego, finansowego. O tym sporo i głośno mówi się od jakiegoś czasu, więc nie będę się powtarzał.

Związki zawodowe stawiają sprawę jasno: to, czego mieliby pracownicy nie dostawać, to nie przywileje, ale część wynagrodzenia. Policzyli, że gdyby przystano na propozycje zarządów, to ludzie mieliby nawet o jedną trzecią mniejsze zarobki.
Mówiąc o zmniejszeniu kosztów płacowych, nie można zapomnieć o prawnej istocie choćby deputatów węglowych. W prawodawstwie istnieje pojęcie praw nabytych. Jeśli przykładowo mówi się o deputatach węglowych dla emerytów Kompanii Węglowej, które spółkę rocznie kosztują 260 mln zł, to nie zapominajmy, że oni korzystają z nabytego prawa. Teraz powstaje pytanie: kto je ma realizować, kto będzie finansował deputaty węglowe, do których emeryci mają pełne prawo? Zatem pamiętajmy, że z proponowanego programu oszczędnościowego są niezadowoleni również już niepracujący w górnictwie. Oni również uważają, że zarządy spółek łamią prawo, pozbawiając także emerytów praw nabytych. Przywileje czy składniki pracy? Przywileje to coś ponad wynegocjowane wynagrodzenie, zatem nie stanowią składników pracy. Jestem przekonany, że między zarządami a związkami zawodowymi będzie całkowita rozbieżność w definiowaniu tych pojęć.

Nie oddamy ani guzika?
Oczywiście. Również dlatego, że chodzi o rację bytu dla związków, które - żeby były akceptowane przez pracowników - muszą być harde i nieustępliwe. Jednak w moim przekonaniu związkowcy powinni się przez chwilę zastanowić nad kondycją regionalnego górnictwa i przyszłością 100 tys. ludzi w nim zatrudnionych. Nie twierdzę, podkreślam raz jeszcze, nie twierdzę, że redukcja kosztów płacowych radykalnie poprawi sytuację w branży. Taka polityka może być tylko jednym z elementów działań sanacyjnych. Sztuka polega na tym, by związkowcy bardziej koncentrowali się na tym, jak wspólnie z zarządzającymi spółkami utrzymać firmę na rynku, utrzymać jak najwięcej miejsc pracy, rozumnie wypracowywać kompromis. Polityka "nie pójdziemy na jakiekolwiek ustępstwa" w mojej ocenie nie jest dobrą postawą w sytuacji, w jakiej znajduje się branża.

Kompromis?
W Polsce bardzo trudno wypracowuje się kompromisowe rozwiązania. Wiele lat temu uczestniczyłem w trudnych rozmowach, gdy protestujący górnicy nie chcieli wyjechać w Wigilię Bożego Narodzenia. Po mediacji ówczesnego metropolity katowickiego taki kompromis udało się osiągnąć. Rzecz dotyczyła jednak porozumienia na małą skalę. Mam nadzieję, że może dojść teraz do kompromisu na branżową skalę, ale żeby tak się stało, to jedni i drudzy muszą oddać po guziku!

Za kompromis i tak zapłacą przede wszystkim pracownicy. Będą mieli przy wypłacie mniej. Ludzie nie lubią, gdy im się wyjmuje z kieszeni.
Oczywiście, to wybija się na pierwszy plan, bo nikt nie lubi tracić praw uprzednio nabytych. To jeden z bardzo wielu elementów działania na rzecz przyszłości polskiego węgla. Jeśli tylko sanacja ma opierać się na takim działaniu, to nie sądzę, by się udało wyjść z kryzysu. Zawieszenie, zlikwidowanie kredkowego lub nagrody barbórkowej nie uczyni górnictwa efektywnym.

Czy można jednak oczekiwać radykalnych działań zaakceptowanych społecznym kompromisem w sytuacji, gdy mamy jedne, drugie i trzecie wybory? Politycy są w górnictwie, ale brakuje wciąż polityki wobec górnictwa.
Nie powiem, że rok, który dzieli nas od wyborów parlamentarnych, będzie straconym dla sanacji górnictwa. Branża będzie dryfowała, a nie płynęła do jasno wytyczonego celu. Sytuacja jest taka: dwie partie grają na scenie politycznej główne role i jedna będzie obiecywała, że stan posiadania nie ulegnie zmianie, i drudzy... również będą to obiecywali. Spodziewałbym się wyjścia z tego dryfu tuż po wyborach, bo wówczas politycy charakteryzują się swego rodzaju elementarnym typem odwagi, niezwiązanej z kolejnymi wyborami. Teraz, jestem tego pewien, ta bojaźń przedwyborcza sprawia, że lepiej dryfować niż płynąć do celu z wszelkimi tego konsekwencjami, w tym także niezadowoleniem potencjalnych wyborców.

Wcielę się w duszę liberała i powiem tak: rok bez terapii dla chorego górnictwa może przyczynić się do jego śmierci.
Takiej ewentualności nie można wykluczyć, nie jest ona wyłącznie teoretyczna. Teraz mamy cały czas do czynienia z wiwisekcją, czyli operacją na żywym organizmie. Kroi się pacjenta, ale nie dokonuje się resekcji tego, co jest chore. Mam za sobą wiele wizyt w europejskich zagłębiach górniczych i nigdzie nie udało się w długim planie zachować stanu posiadania. Obawiam się, że tak samo będzie w Polsce, tym bardziej że jak śledzę ceny węgla ARA, nie widać szans na jakiś cud wygenerowany przez światowy rynek. Prawda jest brutalna: generalnie rzecz biorąc, to węgiel śląski przestaje być węglem konkurencyjnym.

A może właściciel testuje załogi kopalń i związki zawodowe, ich ewentualne reakcje na radykalną terapię? Nie trzeba być ekspertem, by zauważyć, że propozycje cięć płacowych mają znamiona klasycznego rozpoznania bojem.
Zgadzam się. Niezadowolenie pracowników ze związków zawodowych, zmniejszenie liczby zatrudnionych itd. jest niekorzystne dla związków zawodowych, bo wskutek takich zmian zmniejszają się wpływy do kas związkowych i liczba etatów dla związkowców w istniejących zakładach, nie wspominając już o stracie na prestiżu.

A jeżeli nie dojdzie do porozumienia, to czyj to będzie bój ostatni? Zatrudnionych czy zatrudniających?
I jednych, i drugich, bo wszyscy siedzą na jednej gałęzi, z tym że każda ze stron chce zająć na niej najlepsze miejsce. Brak decyzji jest w mojej ocenie podcinaniem tej gałęzi. Brak kompromisu i całościowego modelu redukcji kosztów przy jednoczesnym braku pomysłu na wypracowanie konkurencyjności sprzedaży węgla sprawi, że nikt już nie znajdzie wygodnego miejsca na gałęzi.

Tak na koniec, w krótkich, żołnierskich słowach...
Jestem bardzo umiarkowanym optymistą, bo dla socjologa osiągnięcie kompromisu w materii, o której rozmawiamy, oznaczać będzie dobrostan u paru setek tysięcy osób, stłoczonych na stosunkowo niewielkiej przestrzeni w regionie kompletnie nieprzygotowanym do konwersji na rynku pracy takiej rzeszy ludzi. Raz taka sztuka się po części udała, za rządów Jerzego Buzka. Wówczas spokój społeczny osiągnięto dużym kosztem finansowym. Dziś na takie działania nie ma pieniędzy. I również z tych powodów trzeba być umiarkowanym optymistą, gdy mowa o naprawianiu sytuacji w górnictwie węgla kamiennego.

źródło: nettg.pl, autor: Andrzej Bęben